Re: IMM 2009
: 15 sie 2009, 14:12
Witajcie
Dotarliśmy i my do domu. W tym roku na szczęście cało i bez problemowo. Wyjechaliśmy we wtorek i po spotkaniu we Wrocławiu na stacji benzynowej dotarliśmy do Drezna. Rano w środę popędziliśmy na tor Nurbugring. Szybki rozładunek i jazda. Tor był dostępny tylko od 17,45 do 19,20. Niestety najpierw musieliśmy odstać swoje w kolejce do wjazdu [ około 20 min.] Udało się przejechać tylko dwa kółka. Kolacyjka i zrobiło się nerwowo, bo tym razem spaliśmy w zupełnie innym hotelu niż poprzednio i nie mogliśmy go znaleźć. Dodatkowo nie pamiętaliśmy jego nazwy, pomógł telefon do przyjaciela do polski, który znalazł go nam w internecie i przysłał adres. W czwartek rano śniadanko i w drogę na prom. Liczne korki po drodze wprowadziły nerwową atmosferę, czy uda się zdążyć, na szczęście udało się. Przed promem spotkanie z resztą zespołu i płyniemy. Morze spokojne, więc żadnych sensacji żołądkowych nie zanotowano. Informacja że w Anglii czeka na nas 4 godziny polska załoga z uszkodzonym autkiem. Zjeżdżamy z promu i od razu w drogę po lewej stronie. Spotkanie dopiero na pierwszej stacji benzynowej. Docieramy na nią i okazuje się że zgubił nam się jeden Miniak Karoliny. Na szczęście kierowana przez kierowców tir-ów przez radio dołącza do nas. Okazuje się że uszkodzony Miniak ma problemy z chłodzeniem i nie może jechać szybko. Decyzja że jedziemy a oni jakoś dojadą wydaje mi się dziwna, wobec tego zostajemy z nimi. Reszta popędziła, natomiast my jedziemy spokojnie w trzy autka, asekurując Gosię i 2 Marcinów, tyłów pilnuje Agnieszka ze Zbyszkiem. Po drodze jakiś wypadek, korek. Zaczęło padać, znak że jesteśmy w Anglii. Drobne problemy z wycieraczkami i docieramy na miejsce, jakieś pół godziny po głównej grupie. Na wspólny wjazd nie załapaliśmy się niestety. Rozbijanie obozu i udajemy się do naszego hotelu. W piątek na śniadaniu spotykamy Roberta z Austrii, który miał wypadek i rozbił autko, ale bardzo się ucieszył że będzie miał transport do hotelu zapewniony z nami. Jedziemy do obozu. Teren olbrzymi, ale nie ma szans na wjazd bez kolejki, nie ma bramy dla już odprawionych wczoraj aut. Po dwóch kółkach wokół terenu stajemy zdesperowani. Na szczęście z kłopotu wybawia nas klub Moke, który zdejmuje jedno przęsło siatki by dostać się do swojego obozowiska, będąc w tej samej sytuacji co my. Nasz obóz jest na wzniesieniu więc mamy panoramę na prawie cały IMM. Każdy rozbijał się gdzie chciał [nie było sektorów], więc trudno znaleźć znajomych Stoiska handlowe porozkładane zupełnie bez ładu i składu, w każdym końcu obozu. Ogólne wrażenie, pełnego chaosu. Ale nic to, ważne że jest co oglądać. Pogoda doskonała 30 stopni, zupełnie jak byśmy byli we Włoszech a nie Anglii. Nasz namiot z flagami doskonale widoczny ściąga znajomych. Po południu oficjalne otwarcie IMM-u, zaczyna się od zgrzytu, widzimy że są przygotowane flagi państw- uczestników, które mają wnosić dzieci. Brak naszej flagi, Zbyszek szybko demontuje maszt z namiotu i dzięki temu nasza flaga znajduje się na paradzie, na najwyższym maszcie. Po otwarciu zaczyna się występ zespołów. Jest strasznie ciasno i prawie nie da się tańczyć. My udajemy się do namiotu i zaczynamy przyjęcie, tradycyjnie kabanos z krakusa, chleb ze smalcem, ogórki kiszone i krakowska sucha, cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Drink z żubrówki z sokiem jabłkowym znika błyskawicznie. Narzekali tylko że nie ma naszych klubowo- miniakowych krówek, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Koło drugiej kończymy imprezę i opuszczamy obozowisko z Robertem. Wielkie zaskoczenie na bramie, otwiera sam Mike, czyli szef tego IMM-u. Wygląda na to że biedak jest sam do wszystkiego. Pod hotelem kolejne zaskoczenie, cały parking wypełniony klasykami, okazuje się że jesteśmy jedynym nowym Mini w tym hotelu, a podobno tylko właściciele nowych śpią w hotelach? W sobotę pogoda bez zmian, upał. Rano parada w której jechało parę naszych aut [po jednym z każdego roku produkcji]. O 13 spotkanie przedstawicieli klubów. Jak co roku byliśmy na nim obecni. Dowiedzieliśmy się że w nocy 7 idiotów upalało po obozie i jeden z nich zdemolował toaletę. Byli to prawdopodobnie ludzie którzy nie poszli spać po zakończeniu imprezy u nas. Sprawcą był znany nam, przesympatyczny belg[ imię przemilczę], który przeprosił za incydent. Podczas prezentacji grupy działającej na rzecz zlikwidowania bzdurnych [moim zdaniem i nie tylko] podziałów [ stare, nowe mini] był nie sympatyczny zgrzyt. Na 2012 rok Węgrzy wstępnie wyrazili akces zorganizowania IMM-u nad Balatonem. Na IMM-ie w 2010 u Niemców kluby tylko z klasycznymi Mini będą na głównym miejscu, mieszane z boku, w związku z tym my prawdopodobnie nie będziemy w nim uczestniczyć, by nie narażać Was na gorsze miejsce. IMM 2011 wygrali Szwajcarzy a Włosi niestety przegrali. Tam nowe mini mają być osobno, więc też tam się nie wybierzemy, jeśli się nic nie zmieni. Po tej informacji mieliśmy dość i wyszliśmy, został Adaś z Anią wysłuchać do końca. Obiad wydawany w błyskawicznym tempie w śmiesznym miejscu, obok hałdy kompostowej. Obiad bardzo dobry, nie mniej jednak, przy tej ilości ludzi nastąpiło spore opóźnienie i nie mogła zacząć się prezentacja klubów. Zaczęło się od koncertów, po kolei trzech zespołów. Większość straciła nadzieję na prezentacje i wręczanie podarków w tym dniu. My udaliśmy się na imprezę do naszego namiotu. Chyba koło 23 przypędził zaprzyjaźniony Portugalczyk z informacją że jednak prezentacja się odbędzie. Zdemontowaliśmy więc maszt z flagą, tym razem naszego klubu i popędziliśmy do namiotu głównego. Wręczyliśmy prezent wykonany przez Humina, Gosia powiedziała parę słów, uścisnęliśmy ręce organizatorów i wróciliśmy do siebie. Organizatorzy sprawiali wrażenie tak zmęczonych, że czekali tylko żeby poszczególne kluby jak najszybciej zeszły ze sceny i sobie poszły[szkoda bo to jest zawsze bardzo miła chwila na IMM-ie]. Wróciliśmy więc do naszego namiotu i około 2 zakończyliśmy imprezę. Rano było śniadanie, ale nie byliśmy na nim, więc nie wiem jakie było. Niedziela to czas pożegnań, część ludzi już wyjeżdża. My odwiedzaliśmy przyjaciół by się pożegnać z tymi którzy już wyjeżdżają. Wieczorkiem impreza zakończenia IMM-u, część klubów [która nie była na późno sobotniej imprezie] wręczała prezenty, Niemcy odebrali klucz i „trochę muzyki przed wyruszeniem do domu” jak powiedział Mike. Tradycyjnie po imprezie głównej, impreza pożegnalna u nas. Śmiesznie było bo przyjechali Holendrzy i chcieli zrobić dyskotekę, ale że było już po 1 w nocy musieliśmy ich spacyfikować. Walter szef holendrów poprosił o pomoc, bo jego krajanie na jego próby pacyfikacji odpowiedzieli że oni są u polaków i on nie ma tu nic do gadania. Na szczęście udało się im wytłumaczyć że to jest cicha impreza. W poniedziałek w naszym obozie pustki, 4 Mini pojechały wcześniej w objazd po Szkocji 5000 mil na 50 lecie, trzymamy za nich kciuki, by wrócili szczęśliwie. 3 mini pojechały na wcześniejszy prom. Pozostali jadą do Londynu i Paryża. Krótkie pożegnanie i popędziliśmy na prom, potem do Nurburgringu. Wtorek jazdy na torze i decyzja że zostajemy na środę. W sumie udało się zaliczyć 11 kółek, około 242km, autko wytrzymało, właściciel też. Czwartek droga do Drezna, zakupy i decyzja że nie śpimy w Dreźnie tylko wracamy. W domku około 3 rano, po spotkaniu ze Zbyszkiem na Śląsku. Nie wiem czy ktoś był na równoległej imprezie która była równocześnie z IMM-em?, jakie są wyniki konkurencji zlotowych? Kto odbył najdłuższą podróż na IMM? Wielkie podziękowania dla wszystkich za miły weekend. Szczególne podziękowania dla: Agnieszki, Karoliny, Jagody, Gosi, Zbyszka, Artura M. Artura R. Łukasza, Wojtka, Benego, Mikołaja, Marcina i Humina za ciężką prace w namiocie klubowym.
Gosia i Wojtek
P.S. Całkowite zużycie materiałów
Sr zużycie paliwa 12L/100 wliczając tor i autostrady.
8,4L Żubrówki
7 boch. chleba
12kg ogórków kiszonych
8,28kg krakowska sucha
8,64kg kabanos
12L sok jabłkowy
4kg smalcu ręcznej roboty dzięki Zbysiu!!!!!
4kg krówek niestety sklepowych
Dotarliśmy i my do domu. W tym roku na szczęście cało i bez problemowo. Wyjechaliśmy we wtorek i po spotkaniu we Wrocławiu na stacji benzynowej dotarliśmy do Drezna. Rano w środę popędziliśmy na tor Nurbugring. Szybki rozładunek i jazda. Tor był dostępny tylko od 17,45 do 19,20. Niestety najpierw musieliśmy odstać swoje w kolejce do wjazdu [ około 20 min.] Udało się przejechać tylko dwa kółka. Kolacyjka i zrobiło się nerwowo, bo tym razem spaliśmy w zupełnie innym hotelu niż poprzednio i nie mogliśmy go znaleźć. Dodatkowo nie pamiętaliśmy jego nazwy, pomógł telefon do przyjaciela do polski, który znalazł go nam w internecie i przysłał adres. W czwartek rano śniadanko i w drogę na prom. Liczne korki po drodze wprowadziły nerwową atmosferę, czy uda się zdążyć, na szczęście udało się. Przed promem spotkanie z resztą zespołu i płyniemy. Morze spokojne, więc żadnych sensacji żołądkowych nie zanotowano. Informacja że w Anglii czeka na nas 4 godziny polska załoga z uszkodzonym autkiem. Zjeżdżamy z promu i od razu w drogę po lewej stronie. Spotkanie dopiero na pierwszej stacji benzynowej. Docieramy na nią i okazuje się że zgubił nam się jeden Miniak Karoliny. Na szczęście kierowana przez kierowców tir-ów przez radio dołącza do nas. Okazuje się że uszkodzony Miniak ma problemy z chłodzeniem i nie może jechać szybko. Decyzja że jedziemy a oni jakoś dojadą wydaje mi się dziwna, wobec tego zostajemy z nimi. Reszta popędziła, natomiast my jedziemy spokojnie w trzy autka, asekurując Gosię i 2 Marcinów, tyłów pilnuje Agnieszka ze Zbyszkiem. Po drodze jakiś wypadek, korek. Zaczęło padać, znak że jesteśmy w Anglii. Drobne problemy z wycieraczkami i docieramy na miejsce, jakieś pół godziny po głównej grupie. Na wspólny wjazd nie załapaliśmy się niestety. Rozbijanie obozu i udajemy się do naszego hotelu. W piątek na śniadaniu spotykamy Roberta z Austrii, który miał wypadek i rozbił autko, ale bardzo się ucieszył że będzie miał transport do hotelu zapewniony z nami. Jedziemy do obozu. Teren olbrzymi, ale nie ma szans na wjazd bez kolejki, nie ma bramy dla już odprawionych wczoraj aut. Po dwóch kółkach wokół terenu stajemy zdesperowani. Na szczęście z kłopotu wybawia nas klub Moke, który zdejmuje jedno przęsło siatki by dostać się do swojego obozowiska, będąc w tej samej sytuacji co my. Nasz obóz jest na wzniesieniu więc mamy panoramę na prawie cały IMM. Każdy rozbijał się gdzie chciał [nie było sektorów], więc trudno znaleźć znajomych Stoiska handlowe porozkładane zupełnie bez ładu i składu, w każdym końcu obozu. Ogólne wrażenie, pełnego chaosu. Ale nic to, ważne że jest co oglądać. Pogoda doskonała 30 stopni, zupełnie jak byśmy byli we Włoszech a nie Anglii. Nasz namiot z flagami doskonale widoczny ściąga znajomych. Po południu oficjalne otwarcie IMM-u, zaczyna się od zgrzytu, widzimy że są przygotowane flagi państw- uczestników, które mają wnosić dzieci. Brak naszej flagi, Zbyszek szybko demontuje maszt z namiotu i dzięki temu nasza flaga znajduje się na paradzie, na najwyższym maszcie. Po otwarciu zaczyna się występ zespołów. Jest strasznie ciasno i prawie nie da się tańczyć. My udajemy się do namiotu i zaczynamy przyjęcie, tradycyjnie kabanos z krakusa, chleb ze smalcem, ogórki kiszone i krakowska sucha, cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Drink z żubrówki z sokiem jabłkowym znika błyskawicznie. Narzekali tylko że nie ma naszych klubowo- miniakowych krówek, ale cóż, nie można mieć wszystkiego. Koło drugiej kończymy imprezę i opuszczamy obozowisko z Robertem. Wielkie zaskoczenie na bramie, otwiera sam Mike, czyli szef tego IMM-u. Wygląda na to że biedak jest sam do wszystkiego. Pod hotelem kolejne zaskoczenie, cały parking wypełniony klasykami, okazuje się że jesteśmy jedynym nowym Mini w tym hotelu, a podobno tylko właściciele nowych śpią w hotelach? W sobotę pogoda bez zmian, upał. Rano parada w której jechało parę naszych aut [po jednym z każdego roku produkcji]. O 13 spotkanie przedstawicieli klubów. Jak co roku byliśmy na nim obecni. Dowiedzieliśmy się że w nocy 7 idiotów upalało po obozie i jeden z nich zdemolował toaletę. Byli to prawdopodobnie ludzie którzy nie poszli spać po zakończeniu imprezy u nas. Sprawcą był znany nam, przesympatyczny belg[ imię przemilczę], który przeprosił za incydent. Podczas prezentacji grupy działającej na rzecz zlikwidowania bzdurnych [moim zdaniem i nie tylko] podziałów [ stare, nowe mini] był nie sympatyczny zgrzyt. Na 2012 rok Węgrzy wstępnie wyrazili akces zorganizowania IMM-u nad Balatonem. Na IMM-ie w 2010 u Niemców kluby tylko z klasycznymi Mini będą na głównym miejscu, mieszane z boku, w związku z tym my prawdopodobnie nie będziemy w nim uczestniczyć, by nie narażać Was na gorsze miejsce. IMM 2011 wygrali Szwajcarzy a Włosi niestety przegrali. Tam nowe mini mają być osobno, więc też tam się nie wybierzemy, jeśli się nic nie zmieni. Po tej informacji mieliśmy dość i wyszliśmy, został Adaś z Anią wysłuchać do końca. Obiad wydawany w błyskawicznym tempie w śmiesznym miejscu, obok hałdy kompostowej. Obiad bardzo dobry, nie mniej jednak, przy tej ilości ludzi nastąpiło spore opóźnienie i nie mogła zacząć się prezentacja klubów. Zaczęło się od koncertów, po kolei trzech zespołów. Większość straciła nadzieję na prezentacje i wręczanie podarków w tym dniu. My udaliśmy się na imprezę do naszego namiotu. Chyba koło 23 przypędził zaprzyjaźniony Portugalczyk z informacją że jednak prezentacja się odbędzie. Zdemontowaliśmy więc maszt z flagą, tym razem naszego klubu i popędziliśmy do namiotu głównego. Wręczyliśmy prezent wykonany przez Humina, Gosia powiedziała parę słów, uścisnęliśmy ręce organizatorów i wróciliśmy do siebie. Organizatorzy sprawiali wrażenie tak zmęczonych, że czekali tylko żeby poszczególne kluby jak najszybciej zeszły ze sceny i sobie poszły[szkoda bo to jest zawsze bardzo miła chwila na IMM-ie]. Wróciliśmy więc do naszego namiotu i około 2 zakończyliśmy imprezę. Rano było śniadanie, ale nie byliśmy na nim, więc nie wiem jakie było. Niedziela to czas pożegnań, część ludzi już wyjeżdża. My odwiedzaliśmy przyjaciół by się pożegnać z tymi którzy już wyjeżdżają. Wieczorkiem impreza zakończenia IMM-u, część klubów [która nie była na późno sobotniej imprezie] wręczała prezenty, Niemcy odebrali klucz i „trochę muzyki przed wyruszeniem do domu” jak powiedział Mike. Tradycyjnie po imprezie głównej, impreza pożegnalna u nas. Śmiesznie było bo przyjechali Holendrzy i chcieli zrobić dyskotekę, ale że było już po 1 w nocy musieliśmy ich spacyfikować. Walter szef holendrów poprosił o pomoc, bo jego krajanie na jego próby pacyfikacji odpowiedzieli że oni są u polaków i on nie ma tu nic do gadania. Na szczęście udało się im wytłumaczyć że to jest cicha impreza. W poniedziałek w naszym obozie pustki, 4 Mini pojechały wcześniej w objazd po Szkocji 5000 mil na 50 lecie, trzymamy za nich kciuki, by wrócili szczęśliwie. 3 mini pojechały na wcześniejszy prom. Pozostali jadą do Londynu i Paryża. Krótkie pożegnanie i popędziliśmy na prom, potem do Nurburgringu. Wtorek jazdy na torze i decyzja że zostajemy na środę. W sumie udało się zaliczyć 11 kółek, około 242km, autko wytrzymało, właściciel też. Czwartek droga do Drezna, zakupy i decyzja że nie śpimy w Dreźnie tylko wracamy. W domku około 3 rano, po spotkaniu ze Zbyszkiem na Śląsku. Nie wiem czy ktoś był na równoległej imprezie która była równocześnie z IMM-em?, jakie są wyniki konkurencji zlotowych? Kto odbył najdłuższą podróż na IMM? Wielkie podziękowania dla wszystkich za miły weekend. Szczególne podziękowania dla: Agnieszki, Karoliny, Jagody, Gosi, Zbyszka, Artura M. Artura R. Łukasza, Wojtka, Benego, Mikołaja, Marcina i Humina za ciężką prace w namiocie klubowym.
Gosia i Wojtek
P.S. Całkowite zużycie materiałów
Sr zużycie paliwa 12L/100 wliczając tor i autostrady.
8,4L Żubrówki
7 boch. chleba
12kg ogórków kiszonych
8,28kg krakowska sucha
8,64kg kabanos
12L sok jabłkowy
4kg smalcu ręcznej roboty dzięki Zbysiu!!!!!
4kg krówek niestety sklepowych